niedziela, 15 listopada 2015 | 1 komentarz:

Jeszcze bardziej nie na temat

Jeśli miałby ktoś ochotę urozmaicić swoje książki ręcznie robionymi przeze mnie zakładkami, zapraszam na konkurs na moim drugim blogu: click here!


sobota, 19 września 2015 | 5 komentarzy:

Zupełnie nie na temat

Jako że jednak jakiś sposób na zabijanie czasu (którego nie mam) mieć trzeba, postanowiłam wykorzystać to, co i tak robię na co dzień - czyli czytanie książek. Nie wyobrażam sobie dnia bez choćby kilku stron ciekawej lektury przed snem, zawsze pozwala mi się to odstresować i na moment uciec od rzeczywistości, a i śpi się wtedy lepiej. Dlatego też zdecydowałam, że będę dzielić się z innymi książkami, które mi towarzyszą w codziennej gonitwie. Jeśli ktoś byłby ciekawy, zapraszam serdecznie na medycy nie gęsi, też książki czytają!



niedziela, 30 sierpnia 2015 | 10 komentarzy:

Skrzynka pełna niezwykłości

Witajcie moi drodzy! ♥
Dawno mnie tu nie było i tak naprawdę do napisania tego posta zmotywowała mnie edii. Gdyby nie ona, pewnie jeszcze długo, długo nic by się tu nie pojawiło... Nie ukrywam, że tym razem przerwa na blogu nie wynika z braku czasu - lecz niejakiego wypalenia. Wielką przyjemność przynosi mi dzielenie się tym, co niezwykłego znajduję w swojej skrzynce, jak i tym, co mnie inspiruje, co sprawia, że chce się żyć lepiej, pełniej. Ale ostatnimi czasy nie potrafię odnaleźć tej przyjemności w prowadzeniu bloga; to z ludźmi, z którymi piszę, najlepiej dzieli mi się wszystkim, co mnie otacza, znacznie łatwiej odnaleźć mi się w relacji człowiek-człowiek niż w pisaniu do szerszego grona odbiorców. Zaciera się ta linia niejakiej intymności, uczuć zamkniętych w głowie, które chciałyby przepłynąć do innej, podobnie je odbierającej.
Z drugiej strony dochodzi jeszcze kwestia rozpoczynającego się roku szkolnego. Moim celem na liście priorytetów stała się nauka do matury - czeka mnie mnóstwo pracy w najbliższym czasie, często pracy pełnej poświęceń, ale osiągnięcie swoich marzeń jest dla mnie najważniejsze. Chciałabym za rok zostać studentką medycyny, choćby kosztem zaległości we wszelkich książkach, filmach i serialach, wszelkich sposobach na zabijanie czasu, wliczając w to bloga. Również moje korespondencyjne przyjaźnie na tym ucierpią, ale to im chciałabym poświęcać te ogryzki wolnego czasu, które wydzieli mi plan - z pewnością nie będę w stanie dopieszczać wszystkich szczegółów jak dotychczas, na pierwszym miejscu chciałabym się oddać budowaniu i utrzymywaniu relacji. Bo to właśnie liczy się dla mnie najbardziej. Nie mówię, że bloga permanentnie porzucam - bo myślę, że w którymś momencie nastąpi zwrot i poczuję potrzebę podzielenia się dawką niezwykłości. Nie będę jednak kłamać: na pewno w najbliższym czasie to nie nastąpi.
Dlatego też, by nie zostawiać Was z niczym, chciałabym podzielić się z Wami czymś, co w ostatnim czasie zawładnęło moim sercem. Może w ten sposób zyskam Waszą przychylność i gdy nastąpi we mnie ten przełom, również do mnie wrócicie!


Zacznę może od sprawcy całego dzisiejszego zamieszania, bo bez niej raczej nie mielibyście okazji czytać tego posta. Czasem zdarza się tak, że pod wpływem zupełnie przypadkowych decyzji, można trafić na naprawdę niesamowitych ludzi, z którymi zaczyna łączyć jakaś więź. Cieszę się, że los pozwolił mi poznać edii, bo pisanie z nią listów to jak rozmowa dobrych przyjaciół w małej zacisznej kawiarence, daleko od świata nad filiżanką aromatycznego napoju. Dotychczas zawsze potrafiłam znaleźć moment, w którym należałoby skończyć list - teraz sprawia mi to nie lada trudność. Ostatnim razem do koperty ledwo udało mi się włożyć skrzętnie zapisanych osiem stron A4, a nadal czułam lekki niedosyt, jakby to była zaledwie garstka tego, co chciałam przekazać...


Pokazałabym, co oprócz listu kryje ta koperta, ale jako, że jeszcze nie dotarła,
nie będę psuć niespodzianki ♥

Noémie jest osobą, która również w jakiś sposób zmieniła moje życie - za każdym razem, gdy widzę w skrzynce list od niej, wiem, że zapowiada się kolejny niezwykły wieczór z kubkiem herbaty jako doskonałym towarzystwem do czytania słów spisanych z całym sercem. Choć dzieli nas tyle kilometrów, łączy nas bardzo wiele. Cieszę się, że nadarzyła się okazja, by do niej napisać, że w pewnym momencie zaiskrzyła mi w głowie myśl i nie odpędziłam jej, a pozwoliłam działać. Często wracam do tych listów, gdy zaczynają napędzać mnie złe emocje - po skończeniu lektury zawsze odzyskuję wiarę w siebie i optymizm. To niesamowite, ile mogą zdziałać słowa.



Ku inspiracji zamieszczam jeszcze kilka zdjęć listów, które wyszły spod moich rąk. Kocham te chwile pełne natchnienia, które ukierunkowuję na efekt wizualny. Nigdy jednak nie chciałabym przekładać go nad treść - większą radość przynoszą mi listy pełne uczuć choćby w zwykłej białej kopercie, na zwykłym białym papierze, niż te w najpiękniejszych kopertach, ale z listem pustym i bez żadnych emocji, pisanym chyba z obowiązku. Co poniekąd jest nieco smutne - w końcu czy nie po to korespondujemy, by nawiązywać przyjaźnie, dać komuś kawałek siebie?



Mój eksperyment. Nie wyszedł do końca tak, jak zaplanowałam - na białym
papierze wychodziło mi lepiej - ale wszystko przede mną!

Swoją uwagę poświęciłam również papeterii - niby nic nieznaczące elementy, a jednak cieszą oko. Lubię, gdy w jakiś sposób drobne rysunki na papierze nawiązują albo do tematu koperty, albo do ogólnej kolorystyki. Choć czasem po prostu biorę kolory w dłoń i wszystko samo z niej wypływa...

Legolas oczywiście towarzyszył powyższej beżowej kopercie
 z runami z Władcy Pierścieni

A tu przykład czegoś, co wyszło pod wpływem nieplanowanego natchnienia.
Takie podobają mi się najbardziej, nawet jeśli technicznie nie są zbyt skomplikowane
- ale może właśnie ta prostota ujmuje mnie za serce?
Najbardziej niepokoi mnie to, że im dłuższe listy piszę, tym z bardziej wytrzymałego papieru muszę przygotowywać koperty - nie wybaczyłabym sobie, gdyby zawartość uległa zniszczeniu, co niestety zdarzyło się kilka razy w mojej karierze. Niedawno wyciągnęłam ze skrzynki list, który wysłałam dzień wcześniej, gdy panowały ulewy: listonosz zwrócił mi go, bo okazał się całkowicie przemoknięty, a adres odbiorcy zupełnie zniknął. W tym momencie cieszę się, że moja wieś jest mała i listonosz mnie zna - oddał mi kopertę zanim zawiózł ją na pocztę, więc przynajmniej znaczek mogłam użyć powtórnie. Choć to nie zmienia faktu, że od tamtej pory staram się już nie stosować cienkiego papieru, który - mimo że ładniejszy - jest stosunkowo bardziej podatny na zniszczenia. W ogóle to jest bardzo ograniczające, by nie móc wrzucić do skrzynki listu podczas deszczu - nie chcę sobie nawet wyobrażać, co będzie zimą...
Mam nadzieję, że w dobrym stylu pozostawiam bloga na jakiś czas. Do zobaczenia! 

czwartek, 23 lipca 2015 | 16 komentarzy:

Rok na Postcrossingu

Dokładnie rok temu, 23 lipca 2014, zarejestrowałam się na stronie Postcrossingu. Czy to coś zmieniło w moim życiu? Zdecydowanie! Dziś nie wyobrażam sobie przejść obojętnie obok stoiska z pocztówkami czy wystawy punktu filatelistycznego na poczcie, nie mówiąc już o tym wspaniałym uczuciu podczas otwierania swojej skrzynki pocztowej, które jest nieporównywalne do niczego innego. Najbardziej doceniłam to w czasie przeprowadzki, kiedy musiałam poczekać z wysyłką, co tym samym wiązało się z brakiem jakichkolwiek otrzymanych przesyłek. Przez ten rok udało mi się zebrać całkiem pokaźną ilość pocztówek - te z Postcrossingu stanowią zaledwie kroplę w morzu przy kartkach z wymian, z własnych wycieczek oraz tych odnalezionych z czasów dzieciństwa. Do tego dochodzi jeszcze kolekcja pustych pocztówek, niewidocznych na zdjęciu, które złapały mnie za serce i nie byłam w stanie ich nikomu wysłać - czasem jednak sięgam tam, by wybrać coś dla kogoś niezwykłego, kto całe swoje serce włożył w przesyłkę dla mnie, stąd ten zbiór jest dosyć zmienny.


Gdyby nie Postcrossing, nigdy nie udałoby mi się spełnić mojego największego marzenia, jakim było pisanie listów, przez co miałam okazję poznać wielu wspaniałych ludzi z całego świata. I choć z niektórymi kontakt się urwał, to zawsze będę sobie cenić tych kilka słów spisanych na papierze.

Idealną pocztówką dla mnie jest nie tyle zdjęcie, które przedstawia, co wiadomość od nadawcy - nie ma nic lepszego od skrzętnie wypisanej kartki, gdzie każdy centymetr jest wykorzystany do granic możliwości, a gdy do tego dochodzą jeszcze piękne znaczki... nic, tylko ideał. Gdy na pierwszy rzut oka widać, że w stworzenie tej pocztówki zostało włożone całe serce, a nie jest jedną z wielu do wypisania w danym dniu, więc szkoda czasu na twórcze myślenie. Właśnie to się dla mnie liczy.
Nic jednak nie pobije spontanicznej kartki od znajomych, którzy pamiętali o mnie w czasie wakacji - nieważne, czy są to ludzie z mojego najbliższego otoczenia, czy też moi korespondenci; gdy widzę w skrzynce pocztówkę, której zupełnie się nie spodziewałam, czuję się szczęśliwa jak nigdy, nawet jeśli jest to zwykłe Pozdrowienia z wakacji!. Taki miły, niewielki gest, a ile może przynieść radości; że jednak ktoś tam gdzieś o nas pamięta.

A jak wygląda to u Was? Jaka kartka jest dla Was najbardziej wyjątkowa, że za każdym razem, gdy na nią patrzycie, na twarzy wyrasta uśmiech?

wtorek, 14 lipca 2015 | 15 komentarzy:

Lately

Czasem człowiek otwiera skrzynkę przygotowany na jakieś listy, może pocztówkę, dzień jak co dzień, będąc zupełnie nieświadomym, że wśród nich może zdarzyć się perełka - jedna na setki, która już od samego początku frustruje i przyspiesza tętno; jakby było się przekonanym, bez większego powodu, że pod niewinnie wyglądającą kopertą będzie coś, co zmieni jego życie. Nie diametralnie, ale przynajmniej wtrąci do codziennej szarości odrobinę światła. Tym była właśnie przesyłka od Noémie. 
Sześć dokładnie zapisanych stron, które pozwoliły na moment przenieść się w zupełnie inny świat. Kto nigdy tego nie doświadczył, nie zrozumie, jak to jest na krótką chwilę wejść w historię przedstawioną za pomocą słów płynących prosto z serca. Noémie nie opowiadała mi swojej podróży, wraz z nią w niej uczestniczyłam - nie bezpośrednio, ale wyraźnie czułam powiew wiatru z zapachem leśnego źródła na twarzy, widziałam gwiazdy świecące nade mną, śpiąc pod gołym niebem czy też płynące z gitary dźwięki letniego festiwalu. Coś niezwykłego.


Włączyłam muzykę, o której Noémie wspomniała, aby towarzyszyła mi do końca lektury, lecz ze wstydem przyznam, że często odwracałam wzrok od tekstu, by spojrzeć na wykonawcę. To była miłość od pierwszego wejrzenia, nigdy nie byłam po usłyszeniu jednego utworu tak pewna, że w najbliższym czasie polecę kupić jego płytę. A po wysłuchaniu wszystkich pozostałych dostępnych piosenek, tylko się w tym przekonaniu utwierdziłam.
Uruchomiłam playlistę i po raz pierwszy z przekonaniem chwyciłam za farby. Z efektu jestem całkiem zadowolona - wieloryby już płyną na spotkanie z Francją!



23 lipca na Postcrossingu wybije mi 365 dni. Wiecie, co to oznacza...?

piątek, 10 lipca 2015 | 7 komentarzy:

Tuk-tuk i inne fenomeny

Nieznośne upały na przemian z gwałtownymi burzami nie dają wytchnienia, natomiast pierwsze dwa tygodnie wakacji (matko, to już jedna czwarta!) mogę uznać za udane z innego względu; mianowicie moja nowa skrzynka zaczęła powoli obfitować w piękne przesyłki. Już nie mówię, że przez ten krótki czas moja lista korespondentów zdążyła się nieco wydłużyć - to nie to, że szukam, wspaniali inspirujący ludzie sami się znajdują, no. Sama nie rozumiem tego fenomenu.

Od Marie-Louise ze Szkocji
To jednak nie koniec innowacji - do moich łapek wpadła pierwsza zagraniczna kartka z serii Greetings from...; Sophie postanowiła zrobić mi niespodziankę i tym sposobem moja kolekcja powiększyła się o piękną pocztówkę z Chin z nie mniej pięknymi znaczkami.

Od Sophie

Do długim czasie otrzymałam również odpowiedź od Jane z Tajlandii, która aktualnie jest na wymianie w Malezji; a jako, że syndrom sesji działa na całym świecie, zamiast się uczyć, chodziła po sklepach i wysłała mi część swoich zdobyczy - cóż tu dużo mówić, tymi naklejkami w stu procentach trafiła w mój gust!

Od Jane

Koperta była nieco wybrzuszona, co już przy skrzynce wzbudziło moją ciekawość - od dziś mam swego prywatnego tuk-tuka, który pewnie wisiałby u kluczy, gdyby nie to, że szkoda go tak ukryć; a będzie się doskonale prezentował obok telefonicznej budki z Londynu, koali z Australii i symbolu szczęścia z Chin. Jakieś pomysły, jak wyeksponować breloczki w pokoju?


I odpowiedzi na powyższe listy. Jeden już dotarł do Szkocji, drugi dopiero zostanie wysłany. Niedawno udało mi się zaatakować punkt filatelistyczny, czego skutki wyraźnie widać - uwielbiam koperty zapełnione pięknymi znaczkami i mam nadzieję, że odbiorcom również się to spodoba. ♥


Dostrzegliście może ten mój niewinny tajski poniżej? Serce każe mi być dumną z tego dzieła, rozum natomiast sprowadza mnie na ziemię, uświadamiając, że pewnie natworzyłam całą masę nowych znaków. Nie wiem dlaczego, ale ten alfabet wydaje mi się trudniejszy niż chiński czy japoński - choć chyba najbardziej przerażają mnie arabskie robaczki, gdzie wszystko jest jednym szlaczkiem i nie idzie odróżnić jednego słowa od drugiego.


Dziś dotarła do mnie przesyłka od Noémie, więc już wkrótce możecie się spodziewać nowego postu pełnego (i mam nadzieję, że to wkrótce znów nie zrobi się miesiącem, aż wstyd patrzeć, jak zaniedbuję blogi, bo niestety nie tylko na swój rzadko zaglądam - postaram się to jak najszybciej nadrobić!).
Do zobaczenia!
SZABLON WYKONANY PRZEZ TYLER